Sytuacja z dziewczyną z biblioteki nie ujrzała
światła dziennego, za co Remus był niezmiernie wdzięczny Syriuszowi. Black nie
pisnął nawet słowa, nie mówiąc o tym, że chyba pierwszy raz w życiu odpuścił
sobie uśmieszki, dwuznaczne wyrażenia i całą masę innych, wyszukanych tortur.
Lupin na początku myślał, że jest to jeden z pierwszych objawów dojrzałości
emocjonalnej u Łapy.
Porzucił jednak wszelką
nadzieję, kiedy przyłapał go na namiętnym całowaniu pewnej urokliwej blondynki
przed śniadaniem, a obściskiwaniem się z seksowną brunetką po południu. Black
był z siebie bardzo zadowolony, ponieważ dziwny trójkąt utrzymywał się dość
długi okres czasu. Poza tym, założył się z Jamesem o dwadzieścia galeonów, że
poligamiczny związek przetrwa dokładnie dwadzieścia dni.
Przeliczył się.
Dzięki Lily, którą
szlag jasny trafiał na widok rozanielonej gęby Blacka, obie delikwentki
dowiedziały się o sobie. Postanowiły zjednoczyć się w swej złości, bólu i
wściekłości, i w dość niewyszukany sposób dały Łapie w gębę. Bardzo mocno.
- Syriusz…? - spytał
niewinnie James, kiedy siedzieli we czwórkę w pokoju wspólnym, kilka godzin po
tym, jak Black został brutalnie pobity przez płeć piękną.
- Czego? – spytał
niefrasobliwie brunet, uważnie przypatrując się trzeciej z kolei butelce kremowego
piwa.
- Bądź człowiekiem
honoru i rzuć mi moje dwadzieścia galeonów.
- Koń na E5 – mruknął
Remus. – Twoja kolej, Rogacz.
- Dotrwałeś jedynie do
piętnastu dni. – Potter zmarszczył brwi. Lupin był bardzo dobrym graczem.
- Jako człowiek honoru,
chętnie bym ci rzucił twoje dwadzieścia galeonów, drogi Jamesie. Ale widzisz…
- Ha! Wieża na E5! –
wykrzyknął radośnie okularnik, po czym wykonał gwałtowny gest rękoma. – Nie,
nie, nie! Remus, do diaska, to była moja ostatnia wieża! Co mówiłeś, Syriusz?
Jakie „ale”? Miało być dwadzieścia, było piętnaście. Co tu może się odnosić do
„ale”?
- To, co zaprząta ci
głowę od pierwszej klasy.
- Quidditch? – spytał
Peter, który starannie spisywał esej o eliksirach. – Sposoby wykiwania Filcha?
Jak zalać pół Hogwartu i nie zostać wydalonym ze szkoły?
- Szczurku, czasami się
zastanawiam, czy po przemianie w człowieka twój mózg wraca do normalnych
rozmiarów – odparł złośliwie, na co Pettigrew zarumienił się lekko, wracając do
pracy domowej. Black pociągnął kolejny łyk piwa. – Chodzi mi o naszą drogą
Lily.
- Królowa na B2…
- Chyba sobie jaja
robisz, Remus! Co? Lily? Co ma… aaaaa… - James na chwilę oderwał wzrok od
planszy i z politowaniem spojrzał na kumpla. – Żartujesz. To się nie liczy.
- Jak to nie? Gdyby nie
ona, nadal bym z nimi chodził. Z obiema naraz, James – dodał z naciskiem. - Peter,
prawda, że to się liczy?
- Co się liczy?
- Czy to ważne?
- No…
- Skoczek na D4.
- Po prostu powiedz, że
się liczy.
- Eeee… - Peter nie
bardzo rejestrował co się dzieje ( spisywanie to naprawdę trudna sztuka,
szczególnie, że musisz dodać coś od siebie dla niepoznaki), ale postanowił
potwierdzić. – Ta, jasne, że się liczy.
- A nie mówiłem? –
Black tryumfalnie uniósł ręce. Pochylił się nad planszą. – Tak między nami, to
powinieneś postawić tą figurę tutaj, Rogaś. Ta rada kosztowała cię dokładnie
pięć galeonów. – Syriusz protekcjonalnie poklepał go po ramieniu.
- Po pierwsze, to żadna
rada, bo i tak przegram w te cholerne szachy, a po drugie to wykorzystałeś
naiwną głupotę przyjaciela, by potwierdzić prawdziwość swoich kłamliwych słów!
- Co się dzieje? –
spytała Dorcas, która pojawiła się znikąd. Miała na sobie długi sweter i legginsy,
w których, według Syriusza, wyglądała wyjątkowo dobrze. Rozejrzała się po
twarzach chłopców, po czym usiadła niebezpiecznie blisko Blacka, jako że po
drugiej stronie kanapy siedział jakiś pryszczaty pierwszoroczniak.
- Kłócą się – mruknął
beztrosko Lupin, wpatrując się intensywnie w planszę. Był bliski wygranej.
- Oczywiście –
westchnęła, kręcąc z rozbawieniem głową.
- Co cię tu sprowadza,
Dorc? – spytał Łapa, z największym trudem powstrzymując się przed spojrzeniem w
stronę, w którą nie powinien patrzeć. No chyba że chce zostać pobity już drugi
raz tego dnia.
- A co, moje
towarzystwo nagle przestało być godne twej osoby? – prychnęła, jak napuszona
kotka Elizabeth z piątej klasy.
- Naruszasz moją
przestrzeń osobistą – wyszczerzył zęby w szelmowskim uśmiechu.
- Twoja przestrzeń
osobista już dawno wygasła, jako że codziennie można cię zobaczyć
obściskującego się z biednymi, naiwnymi dziewczynkami – fuknęła, mając ogromną
nadzieję, że nikt nie zauważył frustracji w jej głosie. To pewnie przez to piwo
kremowe, które skonsumowała w dormitorium.
- No, stary, ktoś tu
cię właśnie pokonał w twojej własnej grze – zaśmiał się wesoło Rogacz, zaraz
potem przeklinając Remusa za to, że wygrał w szachach. – Jesteś beznadziejny,
Remus, no doprawdy.
- Miałeś na myśli
„genialny”.
- Miałem na myśli
dokładnie to, co miałem na myśli.
- Specjalista od słówek
się znalazł – skwitował Peter, z tryumfalnym uśmieszkiem stawiając ostatnią
kropkę w eseju. – Panie i panowie, oto mogę się nazwać wolnym człowiekiem,
który napisał własnoręcznie cały esej z eliksirów!
- Miałeś na myśli
„spisywał własnoręcznie”?
- Miałem na myśli to,
co miałem na myśli – burknął, rumieniąc się.
- E, prawa autorskie
się należą!
- No chyba nie…
***
Dorcas z miną
męczennicy spojrzała na profesora Binnsa, który ponownie uciął sobie drzemkę,
podobnie jak trzy czwarte klasy. Mimowolnie westchnęła, odwracając wzrok od
tego nużącego belfra. Miała serdecznie dość. Przecież mogła w tym czasie robić
tyle innych, fascynujących rzeczy i co? I musiała siedzieć tutaj, w dusznej sali,
z nudnymi znajomymi ( nie licząc swojej paczki, oczywiście) i jeszcze
nudniejszym profesorem, który teraz spał.
- Dorc, zdecydowanie
wolę, kiedy się uśmiechasz – mruknęła siedząca obok niej Lily, patrząc na nią z
przymrużonymi oczyma.
- Tutaj nie da się
uśmiechać, patrz na tą katastrofę – odparła z nutką irytacji.
- E tam, powinnaś się
cieszyć! Przecież gdyby Binns nie spał, to musiałabyś pisać notatkę, a tak to
możesz sobie posiedzieć w relaksującej ciszy.
- W sumie racja, zawsze
coś…- westchnęła z rezygnacją i zaczęła rozglądać się po klasie.
Większość uczniów
odsypiała zarwane noce, a niektórzy mieli czelność zamienić swoje piórniki (czy
inne części uczniowskiego wyposarzenia) na wygodne poduszki. Jeden z dowodów na
to, że nauka transmutacji może się na coś przydać w życiu. Niewielka ilość klasy
rozmawiała szeptem, odrabiała zaległe prace domowe, grała w mini szachy
czarodziejów, czytała lub po prostu gapiła się tępo w sufit. Jedyną osobą która
postanowiła uzupełniać notatki, był jakiś chłopak w ciemnych włosach od
Puchonów. Dorcas go nie znała, podobnie jak innego niepozornego faceta
siedzącego obok niego, który z głową wspartą leniwie na ręce, patrzył na pracę
kolegi, od czasu do czasu dla żartu przewracając mu stronę. Ku zdziwieniu
Dorcas, tamten zdawał się nie zwracać na to najmniejszej uwagi.
Pokręciła głową w
niedowierzaniu. Nic dziwnego, że go nie znała. Mężczyźni, którzy ją otaczali,
mieli przeważnie bardziej…lekki stosunek do nauki. No, nie licząc Remusa i
znerwicowanego Petera. Kto, oprócz Lily i paru innych zbyt ambitnych wariatów,
uzupełniałby historię magii, zamiast się odprężyć i odstresować? Szczególnie,
że dzisiaj nawet jej przyjaciółka wymiękła i właśnie bawiła się zdmuchiwaniem
kosmyka włosów, który niesfornie padał na jej twarz. Meadowes prychnęła cicho w
rozbawieniu, odwracając wzrok od dziwnego Puchona.
- Co? – spytała Lilka.
- Nico. Nudzi mi się.
- Aha. – Evans
uśmiechnęła się półgębkiem. – To może ucieszy cię wiadomość, że Matt gapi się
na ciebie przynajmniej od dwudziestu minut.
- Doprawdy? –
Sadystyczno-złośliwy uśmiech rozświetlił twarz dziewczyny. – Interesujące… A
mogłabyś mi powiedzieć, jakiego typu, jest to wzrok?
- Dorcas, jesteś…
- Okrutna? – spytała niewinnie.
– Zła? Podła? Egoistyczna?
- …niemożliwa.
Meadowes zaśmiała się
cicho i przeciągnęła lekko, kątem oka obserwując Matta. Tak jak oczekiwała,
chłopak westchnął ciężko i zaczął bezczelnie gapić się na jej wyeksponowany
przez chwilę biust.
Dorcas umiała doskonale
sterować uczuciami wszelkich facetów. Kiedy ich omotała, byli jak dzieci we
mgle, które usilnie próbują uczepić się jej spódnicy, byle tylko nie zgubić się
na krętej ścieżce, na jaką ich podstępnie prowadzi. A gdy ich zdradziecko
zostawi…Cóż…Obserwowanie ich wysiłków wrócenia na poprzedni szlak życiowy
stanowi wspaniałą rozrywkę.
Wiedziała, że to niesprawiedliwe
i podłe, ale w tym wypadku nie trafiały do niej żadne argumenty Lily czy Evy,
ani też błagania porzuconych chłopaków. Płaszczenie się przed nią budziło w jej
sercu uczucie pogardy, nie współczucia.
A Matt całkowicie
zasłużył na swoją karę.
Przystojny blondyn o
szarych oczach miał opinię Casanovy i- jak słyszała Meadowes- złamał już
paręnaście damskich serc, skacząc z kwiatka na kwiatek, nie będąc z żadną
dłużej niż kilka tygodni. Nie przeszkadzałoby to Gryfonce w najmniejszym
stopniu. Może nawet trochę bawiło. Ale ostatnią ofiarą Puchona stała się dawna
znajoma Dorcas, Suzy. Nie żeby Meadowes odczuwała przywiązanie czy chociaż
lubiła ową Suzy- po prostu musiała spłacić dawny dług. Więc uwiodła Matta a po
kilku dniach rzuciła go z zimną krwią.
Skutek był widoczny do
dzisiaj.
- Tobie naprawdę to nie
przeszkadza? – spytała Lily ze zdegustowaniem.
- Ani odrobinę. – Lekki
ton wypowiedzi spowodował natychmiastowe przewrócenie oczami u jej sąsiadki. –
Oh, daj spokój! Tym razem powinnaś być zachwycona moim zachowaniem- odkąd z nim
zerwałam, nie złamał już serduszka żadnej biednej i naiwnej dziewczynce.
- Za to swoje ma w
strzępach.
- Pozbiera się.
- A jeśli on cię
naprawdę kocha?
Dorcas ledwo zdusiła w
sobie głośne parsknięcie.
- Kocha? Kocha? Lily, dorośnij w końcu! Gdyby
czuł do mnie cokolwiek oprócz zwykłego pociągu fizycznego, nie gapiłby się na
moje cycki, jak- o, właśnie teraz. – Ponownie się przeciągnęła, wywołując tą
samą reakcję u Matta. Może westchnienie było jeszcze głębsze. – Widzisz? Gdyby
mnie…jak to pięknie ujęłaś…kochał, to
może postarałby się zrobić coś więcej, niż tylko gapić w miejsca, na które nie
powinien. Przejdzie mu po kilku tygodniach- zakończyła i machnęła ręką
lekceważąco.
- No dobra. – Lily
najwyraźniej nie zamierzała się poddać. – Pewnie masz rację. Ale w sumie…czemu
nie?
- „Czemu nie” co?
- Czemu miałabyś się z
nim nie spotykać.
- Znowu?- spytała
Dorcas tonem pełnym zdumienia.
- Nie, po raz pierwszy.
Oczywiście, że znowu. Jest przystojny, niegłupi, całkiem miły…Może po pewnym
czasie też byś coś do niego…
- Upadłaś na głowę –
przerwała jej Meadowes. - Naprawdę. Nie jestem żadną świętą, żebym litowała się
nad jakimś durnym bęcwałem, który robi do mnie maślane oczy. A właściwie nie do
mnie, tylko do mojego biustu. To po pierwsze. A po drugie znam siebie,
przynajmniej po części. Nie zakochałabym się w nim.
- To w kim, Dorcas? No
w kim? Jeśli dobrze się orientuję, żadne z twoich związków, nawet te
najbardziej udane, nie angażowały cię w pełni emocjonalnie.
- O nieee, znowu zaczynasz
te psychologiczne wywody…
- Ale wiesz, że mam
rację! – naciskała Lily, przypatrując się jej twarzy. – To zawsze oni szaleją
dla ciebie, nigdy ty dla nich- nawet jeżeli im się tak wydaje.
- Brawo – westchnęła
Meadowes, wznosząc dłonie w geście obronnym. – Odkryłaś moją niesamowitą
tajemnicę, przypomnę- ściśle tajną. Dostaniesz za to medal, ale dopiero jak na
niego uzbieram. A teraz siedź cicho i pozwól mi się odprężyć.
Na znak, że dyskusja
jest dla niej skończona, dziewczyna rozłożyła się wygodnie na ławce i zamknęła
oczy. Lily chyba chciała jeszcze coś powiedzieć, ale w końcu westchnęła tylko i
mruknęła coś o „zamykaniu się w sobie” i „barierach komunikacyjnych”.
Dorcas za to była
zaniepokojona. I zła. Nie chodziło o to, że nigdy nie była zakochana. Owszem,
była i to nawet więcej razy niż powinna, a już na pewno nie z tymi facetami, z
którymi można czuć się… bezpiecznie. Jej jedyna wspaniała zdolność polegała na
tym, że szybko nauczyła się, kiedy można – i należy – się wycofać. Tak, żeby
nie poparzyć się zbyt mocno, ani nie płakać zbyt długo. W idealnym momencie,
zanim cały związek zacznie się powoli rozpadać i gnić od środka. Z wieloma ze
swoich eks utrzymywała dobre, przyjacielskie stosunki, doradzała im w
teraźniejszych związkach.
Co z tego, że nigdy nie
oszalała? Że nigdy nie czuła prawdziwego uniesienia, opisywanego w tanich
romansidłach? Nie musiała. Wystarczało jej to, co miała.
Szczyciła się tym, że
żaden facet nigdy jej do końca nie miał. Nigdy jej do końca nie znał. Jakaś jej
część zawsze była dla niego niedostępna. Pozostawała niezależna.
Potrafiła każdego
wyrzucić ze swojej głowy. Oprócz jednego. Ale on się nie liczył.
Pięść Dorcas zacisnęła
na krawędzi ławki.
On się nigdy nie
liczył.
*~*
Przepraszamy za naszą zwłokę :)