sobota, 13 kwietnia 2013

Rozdział VI " Szachy i typowa lekcja historii magii "


           Sytuacja z dziewczyną z biblioteki nie ujrzała światła dziennego, za co Remus był niezmiernie wdzięczny Syriuszowi. Black nie pisnął nawet słowa, nie mówiąc o tym, że chyba pierwszy raz w życiu odpuścił sobie uśmieszki, dwuznaczne wyrażenia i całą masę innych, wyszukanych tortur. Lupin na początku myślał, że jest to jeden z pierwszych objawów dojrzałości emocjonalnej u Łapy.
Porzucił jednak wszelką nadzieję, kiedy przyłapał go na namiętnym całowaniu pewnej urokliwej blondynki przed śniadaniem, a obściskiwaniem się z seksowną brunetką po południu. Black był z siebie bardzo zadowolony, ponieważ dziwny trójkąt utrzymywał się dość długi okres czasu. Poza tym, założył się z Jamesem o dwadzieścia galeonów, że poligamiczny związek przetrwa dokładnie dwadzieścia dni.
Przeliczył się.
Dzięki Lily, którą szlag jasny trafiał na widok rozanielonej gęby Blacka, obie delikwentki dowiedziały się o sobie. Postanowiły zjednoczyć się w swej złości, bólu i wściekłości, i w dość niewyszukany sposób dały Łapie w gębę. Bardzo mocno.
- Syriusz…? - spytał niewinnie James, kiedy siedzieli we czwórkę w pokoju wspólnym, kilka godzin po tym, jak Black został brutalnie pobity przez płeć piękną.
- Czego? – spytał niefrasobliwie brunet, uważnie przypatrując się trzeciej z kolei butelce kremowego piwa.
- Bądź człowiekiem honoru i rzuć mi moje dwadzieścia galeonów.
- Koń na E5 – mruknął Remus. – Twoja kolej, Rogacz.
- Dotrwałeś jedynie do piętnastu dni. – Potter zmarszczył brwi. Lupin był bardzo dobrym graczem.
- Jako człowiek honoru, chętnie bym ci rzucił twoje dwadzieścia galeonów, drogi Jamesie. Ale widzisz…
- Ha! Wieża na E5! – wykrzyknął radośnie okularnik, po czym wykonał gwałtowny gest rękoma. – Nie, nie, nie! Remus, do diaska, to była moja ostatnia wieża! Co mówiłeś, Syriusz? Jakie „ale”? Miało być dwadzieścia, było piętnaście. Co tu może się odnosić do „ale”?
- To, co zaprząta ci głowę od pierwszej klasy.
- Quidditch? – spytał Peter, który starannie spisywał esej o eliksirach. – Sposoby wykiwania Filcha? Jak zalać pół Hogwartu i nie zostać wydalonym ze szkoły?
- Szczurku, czasami się zastanawiam, czy po przemianie w człowieka twój mózg wraca do normalnych rozmiarów – odparł złośliwie, na co Pettigrew zarumienił się lekko, wracając do pracy domowej. Black pociągnął kolejny łyk piwa. – Chodzi mi o naszą drogą Lily.
- Królowa na B2…
- Chyba sobie jaja robisz, Remus! Co? Lily? Co ma… aaaaa… - James na chwilę oderwał wzrok od planszy i z politowaniem spojrzał na kumpla. – Żartujesz. To się nie liczy.
- Jak to nie? Gdyby nie ona, nadal bym z nimi chodził. Z obiema naraz, James – dodał z naciskiem. - Peter, prawda, że to się liczy?
- Co się liczy?
- Czy to ważne?
- No…
- Skoczek na D4.
- Po prostu powiedz, że się liczy.
- Eeee… - Peter nie bardzo rejestrował co się dzieje ( spisywanie to naprawdę trudna sztuka, szczególnie, że musisz dodać coś od siebie dla niepoznaki), ale postanowił potwierdzić. – Ta, jasne, że się liczy.
- A nie mówiłem? – Black tryumfalnie uniósł ręce. Pochylił się nad planszą. – Tak między nami, to powinieneś postawić tą figurę tutaj, Rogaś. Ta rada kosztowała cię dokładnie pięć galeonów. – Syriusz protekcjonalnie poklepał go po ramieniu.
- Po pierwsze, to żadna rada, bo i tak przegram w te cholerne szachy, a po drugie to wykorzystałeś naiwną głupotę przyjaciela, by potwierdzić prawdziwość swoich kłamliwych słów!
- Co się dzieje? – spytała Dorcas, która pojawiła się znikąd. Miała na sobie długi sweter i legginsy, w których, według Syriusza, wyglądała wyjątkowo dobrze. Rozejrzała się po twarzach chłopców, po czym usiadła niebezpiecznie blisko Blacka, jako że po drugiej stronie kanapy siedział jakiś pryszczaty pierwszoroczniak.
- Kłócą się – mruknął beztrosko Lupin, wpatrując się intensywnie w planszę. Był bliski wygranej.
- Oczywiście – westchnęła, kręcąc z rozbawieniem głową.
- Co cię tu sprowadza, Dorc? – spytał Łapa, z największym trudem powstrzymując się przed spojrzeniem w stronę, w którą nie powinien patrzeć. No chyba że chce zostać pobity już drugi raz tego dnia.
- A co, moje towarzystwo nagle przestało być godne twej osoby? – prychnęła, jak napuszona kotka Elizabeth z piątej klasy.
- Naruszasz moją przestrzeń osobistą – wyszczerzył zęby w szelmowskim uśmiechu.
- Twoja przestrzeń osobista już dawno wygasła, jako że codziennie można cię zobaczyć obściskującego się z biednymi, naiwnymi dziewczynkami – fuknęła, mając ogromną nadzieję, że nikt nie zauważył frustracji w jej głosie. To pewnie przez to piwo kremowe, które skonsumowała w dormitorium.
- No, stary, ktoś tu cię właśnie pokonał w twojej własnej grze – zaśmiał się wesoło Rogacz, zaraz potem przeklinając Remusa za to, że wygrał w szachach. – Jesteś beznadziejny, Remus, no doprawdy.
- Miałeś na myśli „genialny”.
- Miałem na myśli dokładnie to, co miałem na myśli.
- Specjalista od słówek się znalazł – skwitował Peter, z tryumfalnym uśmieszkiem stawiając ostatnią kropkę w eseju. – Panie i panowie, oto mogę się nazwać wolnym człowiekiem, który napisał własnoręcznie cały esej z eliksirów!
- Miałeś na myśli „spisywał własnoręcznie”?
- Miałem na myśli to, co miałem na myśli – burknął, rumieniąc się.
- E, prawa autorskie się należą!
- No chyba nie…

                                                           ***
Dorcas z miną męczennicy spojrzała na profesora Binnsa, który ponownie uciął sobie drzemkę, podobnie jak trzy czwarte klasy. Mimowolnie westchnęła, odwracając wzrok od tego nużącego belfra. Miała serdecznie dość. Przecież mogła w tym czasie robić tyle innych, fascynujących rzeczy i co? I musiała siedzieć tutaj, w dusznej sali, z nudnymi znajomymi ( nie licząc swojej paczki, oczywiście) i jeszcze nudniejszym profesorem, który teraz spał.
- Dorc, zdecydowanie wolę, kiedy się uśmiechasz – mruknęła siedząca obok niej Lily, patrząc na nią z przymrużonymi oczyma.
- Tutaj nie da się uśmiechać, patrz na tą katastrofę – odparła z nutką irytacji.
- E tam, powinnaś się cieszyć! Przecież gdyby Binns nie spał, to musiałabyś pisać notatkę, a tak to możesz sobie posiedzieć w relaksującej ciszy.
- W sumie racja, zawsze coś…- westchnęła z rezygnacją i zaczęła rozglądać się po klasie.
Większość uczniów odsypiała zarwane noce, a niektórzy mieli czelność zamienić swoje piórniki (czy inne części uczniowskiego wyposarzenia) na wygodne poduszki. Jeden z dowodów na to, że nauka transmutacji może się na coś przydać w życiu. Niewielka ilość klasy rozmawiała szeptem, odrabiała zaległe prace domowe, grała w mini szachy czarodziejów, czytała lub po prostu gapiła się tępo w sufit. Jedyną osobą która postanowiła uzupełniać notatki, był jakiś chłopak w ciemnych włosach od Puchonów. Dorcas go nie znała, podobnie jak innego niepozornego faceta siedzącego obok niego, który z głową wspartą leniwie na ręce, patrzył na pracę kolegi, od czasu do czasu dla żartu przewracając mu stronę. Ku zdziwieniu Dorcas, tamten zdawał się nie zwracać na to najmniejszej uwagi.
Pokręciła głową w niedowierzaniu. Nic dziwnego, że go nie znała. Mężczyźni, którzy ją otaczali, mieli przeważnie bardziej…lekki stosunek do nauki. No, nie licząc Remusa i znerwicowanego Petera. Kto, oprócz Lily i paru innych zbyt ambitnych wariatów, uzupełniałby historię magii, zamiast się odprężyć i odstresować? Szczególnie, że dzisiaj nawet jej przyjaciółka wymiękła i właśnie bawiła się zdmuchiwaniem kosmyka włosów, który niesfornie padał na jej twarz. Meadowes prychnęła cicho w rozbawieniu, odwracając wzrok od dziwnego Puchona.
- Co? – spytała Lilka.
- Nico. Nudzi mi się.
- Aha. – Evans uśmiechnęła się półgębkiem. – To może ucieszy cię wiadomość, że Matt gapi się na ciebie przynajmniej od dwudziestu minut.
- Doprawdy? – Sadystyczno-złośliwy uśmiech rozświetlił twarz dziewczyny. – Interesujące… A mogłabyś mi powiedzieć, jakiego typu, jest to wzrok?
- Dorcas, jesteś…
- Okrutna? – spytała niewinnie. – Zła? Podła? Egoistyczna?
- …niemożliwa.
Meadowes zaśmiała się cicho i przeciągnęła lekko, kątem oka obserwując Matta. Tak jak oczekiwała, chłopak westchnął ciężko i zaczął bezczelnie gapić się na jej wyeksponowany przez chwilę biust.
Dorcas umiała doskonale sterować uczuciami wszelkich facetów. Kiedy ich omotała, byli jak dzieci we mgle, które usilnie próbują uczepić się jej spódnicy, byle tylko nie zgubić się na krętej ścieżce, na jaką ich podstępnie prowadzi. A gdy ich zdradziecko zostawi…Cóż…Obserwowanie ich wysiłków wrócenia na poprzedni szlak życiowy stanowi wspaniałą rozrywkę.
Wiedziała, że to niesprawiedliwe i podłe, ale w tym wypadku nie trafiały do niej żadne argumenty Lily czy Evy, ani też błagania porzuconych chłopaków. Płaszczenie się przed nią budziło w jej sercu uczucie pogardy, nie współczucia.
A Matt całkowicie zasłużył na swoją karę.
Przystojny blondyn o szarych oczach miał opinię Casanovy i- jak słyszała Meadowes- złamał już paręnaście damskich serc, skacząc z kwiatka na kwiatek, nie będąc z żadną dłużej niż kilka tygodni. Nie przeszkadzałoby to Gryfonce w najmniejszym stopniu. Może nawet trochę bawiło. Ale ostatnią ofiarą Puchona stała się dawna znajoma Dorcas, Suzy. Nie żeby Meadowes odczuwała przywiązanie czy chociaż lubiła ową Suzy- po prostu musiała spłacić dawny dług. Więc uwiodła Matta a po kilku dniach rzuciła go z zimną krwią.
Skutek był widoczny do dzisiaj.
- Tobie naprawdę to nie przeszkadza? – spytała Lily ze zdegustowaniem.
- Ani odrobinę. – Lekki ton wypowiedzi spowodował natychmiastowe przewrócenie oczami u jej sąsiadki. – Oh, daj spokój! Tym razem powinnaś być zachwycona moim zachowaniem- odkąd z nim zerwałam, nie złamał już serduszka żadnej biednej i naiwnej dziewczynce.
- Za to swoje ma w strzępach.
- Pozbiera się.
- A jeśli on cię naprawdę kocha?
Dorcas ledwo zdusiła w sobie głośne parsknięcie.
- Kocha? Kocha? Lily, dorośnij w końcu! Gdyby czuł do mnie cokolwiek oprócz zwykłego pociągu fizycznego, nie gapiłby się na moje cycki, jak- o, właśnie teraz. – Ponownie się przeciągnęła, wywołując tą samą reakcję u Matta. Może westchnienie było jeszcze głębsze. – Widzisz? Gdyby mnie…jak to pięknie ujęłaś…kochał, to może postarałby się zrobić coś więcej, niż tylko gapić w miejsca, na które nie powinien. Przejdzie mu po kilku tygodniach- zakończyła i machnęła ręką lekceważąco.
- No dobra. – Lily najwyraźniej nie zamierzała się poddać. – Pewnie masz rację. Ale w sumie…czemu nie?
- „Czemu nie” co?
- Czemu miałabyś się z nim nie spotykać.
- Znowu?- spytała Dorcas tonem pełnym zdumienia.
- Nie, po raz pierwszy. Oczywiście, że znowu. Jest przystojny, niegłupi, całkiem miły…Może po pewnym czasie też byś coś do niego…
- Upadłaś na głowę – przerwała jej Meadowes. - Naprawdę. Nie jestem żadną świętą, żebym litowała się nad jakimś durnym bęcwałem, który robi do mnie maślane oczy. A właściwie nie do mnie, tylko do mojego biustu. To po pierwsze. A po drugie znam siebie, przynajmniej po części. Nie zakochałabym się w nim.
- To w kim, Dorcas? No w kim? Jeśli dobrze się orientuję, żadne z twoich związków, nawet te najbardziej udane, nie angażowały cię w pełni emocjonalnie.
- O nieee, znowu zaczynasz te psychologiczne wywody…
- Ale wiesz, że mam rację! – naciskała Lily, przypatrując się jej twarzy. – To zawsze oni szaleją dla ciebie, nigdy ty dla nich- nawet jeżeli im się tak wydaje.
- Brawo – westchnęła Meadowes, wznosząc dłonie w geście obronnym. – Odkryłaś moją niesamowitą tajemnicę, przypomnę- ściśle tajną. Dostaniesz za to medal, ale dopiero jak na niego uzbieram. A teraz siedź cicho i pozwól mi się odprężyć.
Na znak, że dyskusja jest dla niej skończona, dziewczyna rozłożyła się wygodnie na ławce i zamknęła oczy. Lily chyba chciała jeszcze coś powiedzieć, ale w końcu westchnęła tylko i mruknęła coś o „zamykaniu się w sobie” i „barierach komunikacyjnych”.
Dorcas za to była zaniepokojona. I zła. Nie chodziło o to, że nigdy nie była zakochana. Owszem, była i to nawet więcej razy niż powinna, a już na pewno nie z tymi facetami, z którymi można czuć się… bezpiecznie. Jej jedyna wspaniała zdolność polegała na tym, że szybko nauczyła się, kiedy można – i należy – się wycofać. Tak, żeby nie poparzyć się zbyt mocno, ani nie płakać zbyt długo. W idealnym momencie, zanim cały związek zacznie się powoli rozpadać i gnić od środka. Z wieloma ze swoich eks utrzymywała dobre, przyjacielskie stosunki, doradzała im w teraźniejszych związkach.
Co z tego, że nigdy nie oszalała? Że nigdy nie czuła prawdziwego uniesienia, opisywanego w tanich romansidłach? Nie musiała. Wystarczało jej to, co miała.
Szczyciła się tym, że żaden facet nigdy jej do końca nie miał. Nigdy jej do końca nie znał. Jakaś jej część zawsze była dla niego niedostępna. Pozostawała niezależna.
Potrafiła każdego wyrzucić ze swojej głowy. Oprócz jednego. Ale on się nie liczył.
Pięść Dorcas zacisnęła na krawędzi ławki.
            On się nigdy nie liczył.
*~*
Przepraszamy za naszą zwłokę :)