Teraz
Wantson siedziała nad jeziorem. Już dawno uznała je za swoje ulubione miejsce,
ponieważ kojarzyło jej się z Wast Water*, nad którym spędzała wszystkie swoje
wakacje z rodzicami, zanim ci się rozwiedli. Wciąż pamiętała tą gorycz w oczach
matki, gdy dochodziło do kolejnej bezsensownej kłótni. Nienawidziła tego. Za
każdym razem słyszała ich krzyki i wzajemne wyzwiska. Za każdym razem raniły
jej serce. Teraz to była już przeszłość. Wbrew powszechnej zasadzie,
zamieszkała na stałe z tatą. Mama wolała być wolna, bez zbędnych zobowiązań.
„ Moja szalona mamusia…” – pomyślała z żalem, wrzucając kolejny kamyk do błękitnej toni.
„ Moja szalona mamusia…” – pomyślała z żalem, wrzucając kolejny kamyk do błękitnej toni.
Kochała ją, mimo że różniły się praktycznie wszystkim i mimo że zawsze bała się jej
przeciwstawić. Tata ją lepiej rozumiał, był do niej taki podobny…
- Co tutaj robisz? –
dziewczęcy głos wyrwał ją z rozmyślań.
- Siedzę – odparła,
zerkając na Dorcas.
Dziewczyna miała
wypieki na twarzy, rozczochrane włosy i błyszczące oczy. Może uciekała przed
kolejnym super-przystojnym chłopakiem, który maltretował ją od miesiąca? Albo
po prostu poszła na jogging? Eva nigdy nie była pewna.
- To akurat zdążyłam
zauważyć – zaśmiała się, siadając obok blondynki. Objęła ręką jej ramiona i
głośno westchnęła. – Gdybyś ty widziała tego bruneta… Michael…? Mark..? Ciągle
mi się mylą…
- Dorcas!
- Dobra, dobra… To
Michael… Albo jednak Mark… Kurde!
- Jak wygląda? –
spytała Eva z lekkim uśmieszkiem na ustach.
- Wysoki, brunet, Krukon,
niebieskie oczy… - mruknęła rozmarzonym głosem, wpatrując się w niebo.
- To Michael.
- Kocham cię –
westchnęła szatynka, dając jej całusa w policzek. Po chwili jednak spojrzała na
nią przenikliwym wzrokiem i zmarszczyła brwi. – Co się stało?
- Nic – Wantson
wzruszyła ramionami, grzebiąc patykiem w ziemi, którego uprzednio podniosła.
Dorcas puściła
przyjaciółkę i ułożyła się wygodnie na trawie, wystawiając twarz do słońca.
- Eva, znam cię od
małego…
- Nie da się zapomnieć…
- … i naprawdę potrafię
już rozpoznać, kiedy coś jest nie tak.
Więc…?
Dziewczyna spojrzała na
szatynkę przygnębionym wzrokiem, najwyraźniej zastanawiając się nad
odpowiedzią. Powróciła w końcu do normalnej pozycji i bez zbędnych ceregieli
mruknęła:
- Rozwód.
W powietrzu od razu
atmosfera zgęstniała. Dorcas wiedziała, że jest to dla Wantson bardzo delikatny
temat. Jedno źle wypowiedziane słowo w tej sprawie i blondynka mogła się
zamknąć w sobie. Meadowes osobiście była świadkiem jednej z kłótni rodziców jej
przyjaciółki i musiała niechętnie przyznać, że był to okropny widok. Aż się
dziwiła, że naokoło nie latały zaklęcia. Wystarczyły talerze. Chociaż i te były
dość niebezpieczne.
Według Dorcas okres
rozwodu państwa Wantson był najgorszym dla Evy. Spędzała z nią jak najwięcej
czasu i chociaż sama blondynka uparcie twierdziła, że wszystko jest w porządku,
Dorc doskonale widziała to, co Eva usilnie próbowała ukryć. Ten ból w jej
oczach, drżenie głosu, spuszczony wzrok… To były jedynie oznaki tego, co
niebieskooka przeżywała. A Dorcas nie mogła nic na to poradzić. Wantson
próbowała być dzielną. Dla mamy, dla taty, Bóg wiedział, dla kogo jeszcze. Dla
niej samej? Może próbowała przez to udowodnić światu, że nie jest słaba? Ale
Meadowes wiedziała lepiej – Evi nie była tak odpornie psychiczna jak ona. Więc
siedziała przy niej kiedy tylko mogła i rozweselała ją byle pierdołami.
Dorcas pokiwała powoli
głową. Nie miała zamiaru pozwolić jej powrócić do poprzedniego stanu. Minęły
dwa lata. Najwyższy czas, żeby się otrząsnęła.
- Nie będę pierdzielić
ci kazań, ani wywodów typu „ Wiem co czujesz…” bla, bla, bla. – powiedziała
powoli, podnosząc się na łokciach i patrząc na nią bystro. – To jest bez sensu.
Za cholerę nie wiem jak to jest i nie chcę wiedzieć, chociaż w sumie, Bogu
dzięki, nie będę miała na to już okazji – skrzywiła się lekko. – Ale jedno wiem
na pewno…
Dorcas z pewnością
dokończyłaby swoją mądrą i życiową sentencję, gdyby nie miotła, który
przeleciała im (dosłownie) nad głowami. Obie dziewczyny automatycznie schyliły
się (oglądanie treningów chłopców na coś się przydały), dzięki czemu uchroniły
się przed bolesnymi kontuzjami. Prawdopodobnie również uratowały debila
lecącego na miotle, który rąbnąwszy w ich głowy, spadłby na swój pusty łeb. A
przynajmniej tak myślała Meadowes.
- Co do… - mruknęła zła,
wypatrując intruza na miotle. Po chwili zjawił się, na przemian klnąc i modląc
się.
- On chyba nie panuje
nad tą miotłą – powiedziała Eva, sięgając już po swoją różdżkę. W porę jednak została zatrzymana przez rękę
szatynki, która energicznie pokręciła głową.
- Nie obraź się,
kochana, ale po dzisiejszych pokazach na lekcjach, ja wolę to zrobić.
Blondynka skrywając
urazę (przecież rzucenie jednego prostego zaklęcia nie może wywołać żadnych
szkód!), schowała różdżkę za pazuchę, niechętnie obserwując poczynania
przyjaciółki.
Dorcas machnęła ręką w
stronę miotły i rzuciła niewerbalne zaklęcie. Dotąd oszalała „miotełka”
uspokoiła się na tyle, że jej właściciel spokojnie mógł wylądować, co też
uczynił. Już po chwili znalazł się przy dziewczynach. Miał rozczochrane włosy,
grymas na twarzy i nieco ubrudzoną szatę quidditcha.
- Dzięki – westchnął,
patrząc z przymrużonymi oczami na swoją własność. – Ktoś musiał zrobić mi
złośliwy kawał.
- Naraziłeś się czymś
Syriuszowi? – spytała tonem fachowca, mierząc chłopaka krytycznym spojrzeniem.
- Nie, no coś ty… Nie
śmiałbym… - bąknął, nieudolnie starając się wyczyścić uwalony błotem przód
szaty.
- Przynajmniej jesteś
rozsądny w tym wypadku. A teraz zabieraj się stąd, bo przerwałeś nam ważną
rozmowę – powiedziała, uśmiechając się do niego dość dobrotliwie.
- Taa i tak na mnie
czekają. – Machnął im na pożegnanie ręką i już po chwili leciał w stronę
stadionu, chybocząc się niebezpiecznie.
- Zakład, że zaraz ta
miotła znowu oszaleje?
- Pięć galeonów?
- Stoi.
***
- Lily, umówisz się ze
mną?
- Nie.
- Lily, umówisz się ze
mną?
- Nie.
- Lily, umówi…
- Mógłbyś w końcu
przestać?
- Nie.
- Kretyn.
- Słodka jesteś…
- Spadaj.
- Lily, umówisz się…
- Nie.
***
- Kretyn, popierniczony
debil, sadysta…
- Raczej masochista…
- DORCAS!
- No co?
- …
- No właśnie.
Lily, Dorcas, Eva i
Remus siedzieli w Pokoju Wspólnym odrabiając pierwsze w tym roku szkolnym prace
domowe. Evans, jak zwykle, narzekała na wiecznie zakochanego Jamesa, który w
obecnej chwili zniknął gdzieś z Syriuszem i Peterem. Znając życie, oznaczało to
pierwszą dostawę przekąsek.
- Nie to że się wtrącam…
- Owszem, wtrącasz – burknęła
teatralnie nachmurzona Lily.
- … ale sądzę, że
powinnaś dać już spokój.
- No to źle sądzisz.
- Taa, bo Lily zawsze
ma rację – mruknęła kąśliwie Meadowes, zerkając z ukosa na pracę zielonookiej. –
A propos, Wielka Bitwa pod Voleyn była w 1512 a nie 1514.
- A czy ktoś prosił cię
o zdanie? – warknęła niemiło, energicznie skreślając liczby, by po chwili
napisać te podane przez przyjaciółkę.
- Spokojnie, tylko
żartowałam – rzuciła od niechcenia, z trudem powstrzymując się przed uśmiechem.
Uwaga ta nie została jednak zignorowana przez resztę towarzystwa. Już po chwili
słychać było donośne śmiechy Wantson i Lupina. Twarz rudowłosej, co rzadko się
zdarzało, stała się cała czerwona.
Meadowes spojrzała na
Lily z wyższością.
- To tylko dowodzi
mojej teorii, że jednak nasz kochany Rogaś trochę zawrócił ci w głowie przez te
kilka lat. Znam się na tym, objawem jest między innymi dekoncentracja…
- To nie była
dekoncentracja, to było chwilowe stracenie koncentracji…
- Ale ty wiesz, że to
to samo, tak?
- Och, zamknij się już.
Resztę wieczoru Dorcas
spędziła na ciągłych tryumfalnych zerknięciach w stronę Evans, która z kolei usilnie
próbowała to zignorować.
*~*
* - Jezioro położone w północno-zachodniej części
Anglii.
Tak na Sylwestra :)