piątek, 7 września 2012

Prolog

            Upalny dzień dochodził powoli do końca. Liście drzew leniwie szumiały wraz z każdym powiewem przyjemnego wiatru, a pomarańczowe słońce chowało się za horyzontem.
            Siedząca na parapecie dziewczyna trzymała w ręku stosik listów. Każdy był otwarty i zaadresowany do tej samej osoby – Lily Evans.
            - Kochanie, kolacja! – usłyszała głos swej matki, wołający ją z kuchni.
            - Idę, mamo! – odparła równie głośno, nie spiesząc się jednak. Wiedziała, że zanim rodzicielka zdąży nałożyć porządne porcje na każdy z czterech talerzy, minie trochę czasu. Przynajmniej będzie miała parę minut więcej na rozmyślenia.
            A miała nad czym się zastanawiać. Nad szkołą, życiem, nauką, przyjaciółmi, pysznymi kremowymi piwami i… nie, o nim nie miała zamiaru myśleć. Nie tym razem. Lily zdawała sobie sprawę, że przez te wakacje zbyt wiele razy jej głowę zaprzątał nie kto inny jak on – James Potter. Chłopak, który niegdyś był jej zmorą i koszmarem, a teraz… teraz sama już nie wiedziała. Okularnik się zmienił. Tego była pewna w stu procentach. Ale nie chciała przyjąć do świadomości, że przestał dla niej być „Potterem”, tylko po prostu „Jamesem”. Było to coś nowego i, jak miała nadzieję, dobrego.
            - Kochanie!
            - Idę, idę! – dziewczyna westchnęła ostentacyjnie, zsuwając się z parapetu. Listy schowała w pudełku, którego wieko ozdobione było kokardką. Niegdyś dostała w nim prezent od jej przyjaciółki, Dorcas Meadowes. Pudełeczko wydawało jej się tak ładne, że postanowiła je zachować. Na początku tych wakacji odnalazła w nim wreszcie jakiś użytek. Nie był najlepszą skrytką, gdyż na pewno rzucała się w oczy jego barwna kolorystyka, ale przecież Evans nie chowała w nim nic wartościowego – a przynajmniej tak sądziła.
            Zielonooka zbiegła prędko na parter i po paru krokach znalazła się w obszernej kuchni, połączonej również z jadalnią. Obok tego pomieszczenia znajdowały się drzwi do salonu, z którego natomiast było wyjście do ogródka. Nie raz jadali tam obiady, lecz dzisiejszy dzień wydawał się zbyt upalny, by móc na dworze cokolwiek zjeść. W domu było przynajmniej chłodno; wiatrak idealnie odgrywał swoją rolę.
            - Mmmm, cóż za cudne zapachy – mruknęła rozmarzona Lily, siadając obok swojej siostry Petunii. Czarnowłosa dziewczyna z obrzydzeniem odsunęła się od dziwoląga, jak miała w zwyczaju nazywać rudowłosą.
            - Petunio, daj spokój. – Skarcił ją ojciec, zauważając ruch córki. Nie umknął jego uwadze również smutek, który na krótki moment zagościł w oczach Lily.
            Anne zerknęła zaniepokojona na rodzinę, obawiając się kłótni. Znała wojowniczy charakter starszej córki i to zazwyczaj przez nią atmosfera podczas wspólnych posiłków psuła się. Niektóre kłótnie były naprawdę przykre i jej, jako matce, bardzo nie podobał się ten konflikt, który istniał odkąd Lily skończyła jedenaście lat i dostała się do Hogwartu. Nie rozumiała zachowania Petunii. Gdy próbowała ją o to zapytać lub po prostu porozmawiać, ta zbywała ją krótkimi zdaniami. Od momentu kiedy do ich domu wkroczył czarodziej, oznajmiając im, że Lily jest czarownicą, wszystko się zmieniło. Petunia stała się oschła i zimna, przez co raniła swoich najbliższych. Pamiętała jak dziś ten dzień, kiedy znalazła rudowłosą zaszytą w najciemniejszym kącie pralni, płaczącą, bezsilną…
            „ – Boże, Lily, coś się stało? – matka od razu rzuciła brudne ubrania na podłogę i podbiegła do swojej córeczki. Objęła ją ramionami i głaszcząc ją po włosach, próbowała ją uspokoić.
            - P-powiedz m-m-mi ma-amo, d-dlaczego P-p-etunia mnie… m-mnie nie lubi? – zaszlochała żałośnie, wtulając się w rodzicielkę.
            - Cóż za nonsens, Petunia cię kocha!
            - To dlaczego zniszczyła mój rosnący kwiatuszek, który kiedyś niechcący wyczarowałam? – spytała z wyraźnym bólem w głosie.
            - P… Petunia ci go zniszczyła? – odpowiedziała niedowierzająco. Przecież Lily tak bardzo się cieszyła, że wyczarowała taki ładny kwiatek! Naprawdę był piękny i należał do jednych z pierwszych oznak jej niezwykłości. Lily go pokochała i dbała o niego jak o nic innego! Podlewała, rozmawiała z nim… Jak Petunia mogła zrobić coś tak okrutnego jej siostrze? Jakby naprawdę… przestała ją kochać…”
            - … co ty na to, mamo?
            - Hmm? – Anne wyrwała się z zadumy, skierowując nieprzytomne spojrzenie na starszą córkę.
            - Pytałam, czy Vernon mógłby przyjść na obiad za tydzień, w piątek.
            - Och, oczywiście, wreszcie go poznamy! – ucieszyła się matka, widząc, że napięcie zmalało.
            - Super, dzięki – Petunia uśmiechnęła się, biorąc do buzi kolejnego kęsa.
            - Spakowałaś się już, Lily? – spytał John, dolewając sobie do kieliszka więcej wina.
            - Tak, już dawno – odparła cicho, próbując brzmieć obojętnie.
            - Wszystko już kupione?
            - Tato, jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się niczego zapomnieć, więc sądzę, że i tym razem tak się nie stało.
            - Pytam tak na wszelki wypadek. Wiesz ile te sowy kosztują? Majątek po prostu, majątek…
            - Jak zawsze wybierasz te najszybsze, to się nie dziw, że kosztują – zaśmiała się, rozluźniając się nieco.
            Resztę wieczoru postanowiła spędzić z rodzicami. Petunia, jak tylko zobaczyła w salonie Lily, ulotniła się do swojego pokoju. Zabolało, ale już nie tak bardzo, jak kiedyś. Teraz był to lekki ból, ledwo zauważalny. Evans obawiała się, że się do tego przyzwyczai. Ale niestety to już nastąpiło. Lily Evans przyzwyczaiła się do nienawiści jej siostry.
***
            „Kto by pomyślał, że zdążę się spakować w ciągu jednego wieczora!” pomyślała, zamykając kufer na wszystkie spusty. Miała tam już wszystko spakowane. Książki, ubrania, kosmetyki, rolki pergaminów, kociołek, ściągawkę z wymienionymi kryjówkami zapasów Ognistej Whisky i piwa kremowego… tak, wszystko spakowała. „ Możesz być z siebie dumna, Meadowes, ustanowiłaś nowy rekord!” zaśmiała się w duchu, zasiadając przed biurkiem. Leżało na nim z tuzin różnych listów, od różnych kolesi. Co roku, w każde wakacje, dostawała „anonimowe” listy od cichych wielbicieli. Kiedyś było to nawet zastanawiające, lecz teraz Dorcas znała już powody, dlaczego wysyłali jej te listy w wakacje, a nie po prostu zagadali w szkole. Po pierwsze, bo myśleli, że to romantyczne. Po drugie, bo mieli nadzieję, że dzięki temu Dorcas nie dowie się, kto wysłał ten list. W Hogwarcie odkrycie nadawcy listu jest zaskakująco proste: wystarczy jedno porządne zaklęcie i już masz go na widelcu. Poza szkołą to trudniejsza sprawa: nie możesz używać czarów, nawet takiego małego. „Mugole są wszędzie!”, jak to powiedział jakiś stary Minister Magii. Opowiadała mu o nim mama, ale Dorcas niewiele z tego zapamiętała; podobno był świetny, sprawiedliwy i w ogóle super, ale niestety zmarł. Na jakiejś wycieczce w Polskie góry olbrzymy go zabiły. Nie rozumiały co do nich mówił po angielsku, więc uznały go za przekąskę.
            - No dobra, muszę się z tym szybko uporać – mruknęła, widząc późną godzinę. Wzięła łyk gorącej herbaty, którą przyrządził mu tata. W momencie w którym gorący napój dotknął jej podniebienia, dziewczyna zrobiła wielkie oczy, po czym wypluła szybko zawartość jamy ustnej do kubka.
            - O Bose, ale piece! – jęknęła sepleniąc, jednocześnie łapiąc się za bolący język.- Cholelny tata i jego goloca helbata!
            Lilka i Eva z magicznej fotografii stojącej na biurku, śmiały się z niej do woli. Jedynie „zdjęciowa” Dorcas nie była tym zachwycona. Chociaż ta prawdziwa również.
            Po paru minutach ciągłego przeklinania taty i herbaty, której swoją drogą już więcej nie tknęła, wzięła do ręki pierwszy list. Rozerwała kopertę i wyjęła z niej pergamin. Na początku był jakiś tandetny wierszyk, a następnie gorące wywody, jaka to Dorcas jest cudna, idealna, kobiecym wzorem do naśladowania i bla, bla, bla. Meadowes kochała dostawać listy, ale nie takie… sztuczne. Nie spróbowała nawet doczytać treści do końca, tylko od razu wyrzuciła list do kosza. 
            Przez następne pół godziny zachwycała się i bulwersowała, w zależności od listu, który w danej chwili czytała. Niektóre lądowały w wypchanym koszu, a inne były delikatnie odkładane na bok, by móc potem zostać schowane w niewielkiej skrzyni, pełnej podobnych listów od anonimowych autorów. Wreszcie, ku uciesze Dorcas, został jej już tylko jeden list. Ten wyglądał wyjątkowo: kopertę miał starannie zaklejoną, oprawioną w kokardkę i obrysowaną różnymi symbolami. Zafascynowana dziewczyna delikatnie przecięła nożyczkami kopertę, by za bardzo jej nie zniszczyć. W świetnym nastroju wyjęła kartkę, która pięknie pachniała jej ulubionymi kwiatami: Begoniami elatior.. Chwilę wdychała cudowny zapach, lecz zaraz oprzytomniała i zaczęła czytać następujący tekst:
   Kochana koleżanko,
brak mi serca twego.
Bo masz serce kochane,
szmatami wypchane,
różdżką podarte,
i Trolla warte.
Jesteś zgrabna i wiotka,
do mojej starej miotły podobna.
Piszę do Ciebie wierszem,
boś ty chamicą kategorii pierwszej.
Ty zołzo zacofana,
po Ognistej Whisky otępiała,
pozbawiona moralności,
na twój widok dostaję mdłości.
Widziałem Cię tydzień temu u Ślizgona,
spędziłaś noc u tego gnoma.
Moje serce od Ciebie umyka,
jak stara klapa od śmietnika.
Przyjdź do mnie wieczorem,
mieszkam pod lochami
i handluje takimi jak ty
                                         FRAJERKAMI!!                                        
                                            Twój, S.
            Dorcas wpatrywała się tępo w litery na końcu wierszyka. „Twój, S.” przeczytała w myślach, zastanawiając się kto to może być. A raczej jak głupi musi być, żeby podawać inicjał swojego imienia.
            - Albo nazwiska – dodała cicho, uśmiechając się cierpko. – Ktokolwiek napisał ten durny list, zapłaci za to! Poproszę Huncwotów, żeby zrobili mu taki kawał, że popamięta mnie… oj, popamięta…

1 komentarz:

  1. Jakim cudem nie dodał się mój wczorajszy komentarz? O.o No ale dobra, naprodukuję się znowu. Warto się naprodukować, bo prolog jest świetny. Ciekawi mnie bardzo postać Dorcas, no i mam nadzieję, że trochę rozwiniecie także wątek Lily i Petunii, bo tego jest bardzo mało w opowiadaniach o Huncwotach, a ja nigdy do końca nie wiedziałam, za co właściwie starsza nienawidziła młodszej aż do tego stopnia. Co do wierszyka i listu, który dostała druga dziewczyna, mam ogromne podejrzenia co do osoby, która mogła go wysłać, ale w sumie nie jest chyba trudne się domyślić, kto to był. W każdym razie moimi ulubionymi fanfiction są te o Huncwotach, więc z niecierpliwością czekam na rozdział pierwszy! Jesteście dodane u mnie do linków i mam nadzieję, że będziecie powiadamiać o nowych rozdziałach :)
    [mente-la-magia]

    OdpowiedzUsuń